Kto by pomyślał, ile par butów może mieć mały człowiek! A jednak. Zwłaszcza, że często dopiero w użytkowaniu okazuje się, który but rzeczywiście jest wygodny i akceptowany przez dziecko. Moja dwójka swoimi butami wypełniła małą szafkę, ale tak naprawdę nasz must have mieści się tu:
Po pierwsze - Stonz.
Genialne w swojej prostocie i bardzo ładne. Przypominają coś w rodzaju wielkiej, wodoodpornej skarpeki z polarkiem w środku. Można do niej włożyć stopę dziecka bosą, w skarpetce lub nawet w buciku. Przydały się najpierw przy noszeniu w chuście i długich spacerach w wózku. Tej zimy Tadzio tuptał w nich sam, choć musieliśmy kupić dodatkowe ocieplenie - dostępne już w Polsce.
Na chlapanie w kałużach mamy oczywiście kalosze. Ale u nas niezbędne jest, by kalosz miał uszy. Tylko wtedy Tadzio może założyć buta absolutnie "siam".
Najładniejsze uchate kalosze znalazłam w beautyandthebib. W domu mamy zimną podłogę, więc same skarpetki to za mało. Skórzane paputki są idealne, ale od niedawna okazało się, że mają za słabą przyczepność dla małego zdobywcy mebli. Dlatego idelane okazały się być te miękkie i podgumowane z... poczciwego Decathlona (dostępne od rozmiaru 20).
Poza tym: crocsy. Jeden z najbrzydszych butów świata ma to szczęście, że dzieciaki go uwielbiają. I dobrze, bo jest lekki, przeciwbakteryjny i wygodny. Mila przechodziła w crocsach całe lato, są nie do zdarcia.
I na koniec: przedszkolny lans, czyli trampki. Nosi je cała rodzina, więc i Mila zadaje szyku. W sklepach jest wiele wzorów i kolorów, a te nieśmiertelne to oczywiście converse'y.
A w czym najchętniej pomykają Wasze maluchy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz